SLK 55 AMG moc która pokornieje w rękach kierowcy. Stresująca, monotonia codzienności, kryzys tożsamości? Czy lekarstwem na te dolegliwości może być 360-konny roadster z 8-cylindrowym silnikiem pod maską?
Logicznie rzecz biorąc, nie. Po symbolu AMG na pokrywie bagażnika, szerokości opon na 18-calowych obręczach (225/40 z przodu, 245/35 z tyłu), relacji mocy do masy (ok. 240 KM na tonę) i krótkim nadwoziu, w którym kierowca siedzi niemal na tylnej osi, spodziewałem się raczej kolejnego wielkiego wyzwania. Spotkania z twardym, wymagającym przeciwnikiem, przed którym – kto wie – może będzie trzeba ugiąć kolano.
Pierwsze zaskoczenie to łatwość, z jaką przychodzi okiełznać moc. Ona sama poddaje się woli kierowcy. Ani nierówności, ani koleiny, ani nagłe zrywy po redukcji nie powodują zachwiania stabilności, najwyżej lekkie zakołysanie tyłem nadwozia. Silnik ręcznie dopieszczany przez M. Weissgerbera (o czym informuje plakietka na plastikowej pokrywie; sprytne, w razie czego wiadomo, komu składać reklamacje) na biegu jałowym pracuje z trudnym do uchwycenia rytmem wybuchów w cylindrach.
Po prostu wydaje nieprzerwany, metaliczny szum. Lekko chrapliwy ton wdziera się znacznie później, ale nie po to, by zagłuszyć myśli, tylko rozluźnić napięcie. Kiedy doświadczyło się jazdy czymś, co przyspiesza do setki w czasie krótszym niż 4 s, 4, s nie robi już wstrząsającego wrażenia. Ale – doprawdy – o tę sekundę spierać się nie warto. Na drodze jest bez znaczenia. I tak jesteś szybszy od wszystkiego, co nie jest czerwonym SL 63 AMG.
Czegoś żal? Możliwości panowania nad zmianami biegów automatycznej skrzyni w górę. Ręczne wymuszanie redukcji, choć mało intuicyjne (w Mercedesach drążek sterujący przekładnią poruszamy poprzecznie do osi pojazdu, lepsze są jednak skrzydełka pod kierownicą) przychodzi łatwo i pozwala przygotować się do piorunującego skoku naprzód. Lecz gdy chcesz wykorzystać efekt przekraczającego 500 Nm momentu, skrzynia przytrzymuje obroty jeszcze przez chwilę, zanim skorzysta z możliwości przełączenia się o bieg wyżej. Brzmienie silnika, wyzwolona radość przyspieszania, pęd powietrza po otwarciu dachu – czy te doznania naprawdę mogą przejść bezkarnie?Gdy przeczuwałem już ostry stan górnych dróg oddechowych po mocnym przewietrzeniu głowy, jasna myśl podsunęła ratunek: Airscarf.
Tak nazywa się niewidzialny szalik ciepłego powietrza tłoczonego z wylotów umieszczonych w oparciu foteli na wysokości szyi. I SLK był pierwszym modelem, w którym go zamontowano. Wierzcie – trzeci, najwyższy stopień zastępuje mocną suszarkę do włosów. I nawet niedrogo trzeba za tę super-suszarkę dopłacić: tylko 1800 zł. Skoro i tak konto musi zubożeć o znacznie ponad 300 tys.